Napisałam książkę! Dziś opowiadam Wam, jak mi się ją pisało, co w niej znajdziecie oraz dlaczego unikanie szkodliwych związków jest tak ważne dla każdego z nas.
Książka „Żyj bez toksyn” – zapis odcinka
„Jak pozbyć się szkodliwych substancji ze swojej codzienności” – oto podtytuł książki, której jestem współautorką. Ja, Aleksandra Olsson. A tytuł książki: „Żyj bez toksyn”. Dziś nieco opowieści zza kulis, o tym co w książce oraz o tym, dlaczego warto i jak zacząć pozbywać się związków, które mogą mieć szkodliwy wpływ na nasz organizm.
A to jest piętnasty odcinek podcastu „Mówię jak zdrowo”. Usłyszysz tutaj inspirujące rozwiązania, jak żyć smaczniej, zdrowiej i po prostu przyjemniej.
Uszanowanko, drogie Słuchaczki i drodzy Słuchacze! Bardzo się cieszę, że mogę do Was mówić po dość długiej przerwie. Jestem wręcz podekscytowana, co być może słyszycie w moim głosie 🙂 A przerwa była spowodowana tym, że w styczniu przyszedł na świat mój pierworodny. No i skończyło się rumakowanie i nagrywanie podcastów o dowolnej porze (kiedy sąsiad nie wiercił).
Ale wracamy już do Was z nowymi odcinkami, z nową twórczością i mamy nadzieję wkrótce udostępnić kolejne tematy dotyczące zdrowia. Bardzo dziękujemy, że jesteście z nami. A jeśli jesteście tutaj po raz pierwszy, to witamy serdecznie w trzecim sezonie, pierwszym odcinku podcastu „Mówię jak zdrowo”.
I, tak jak wspomniałam we wstępie, opowiem co nieco o mojej książce, choć nie jest to odcinek reklamowy – myślę, że warto to zaznaczyć. Chciałabym się z Wami podzielić tym, jak mi się pisało książkę, co w książce jest zawarte i co jest w niej ważne dla każdego z nas. To jeśli taki wstęp mamy już za sobą, to może zacznę od tego…
Dlaczego właściwie napisałam książkę o tej tematyce?
Jak większość z Was pewnie wie, jestem dietetykiem. No i kiedy idę na zakupy, wchodzę do sklepu, to widzę, że otacza mnie mnóstwo śmieciowego jedzenia. Jedzenia, które jest po prostu pustymi kaloriami, więc nie wybieram go. Jestem świadoma, że tam jest, ale po prostu nie kupuję takich produktów, a jeśli kupuję, robię to bardzo, bardzo rzadko. Często też czytam skład. Czyli biorę produkt do ręki, obracam, no i rozważam, czy warto wrzucić do koszyka czy nie.
Podobnie jest ze szkodliwymi związkami. Czyli wiem, że jesteśmy otoczeni tymi związkami. Jesteśmy otoczeni szkodliwymi związkami, które wpływają negatywnie na nasze zdrowie. Ja w swojej pracy naukowej badałam przede wszystkim bisfenole i ftalany. Być może kojarzycie znak „BPA free”, „bez BPA”, „bez ftalanów”. To są właśnie te związki, które wpływają na nasz układ hormonalny i robią bałagan w naszym organizmie.
Wiem, że one są w naszym życiu i wszyscy jesteśmy poniekąd narażeni na te związki. Ale wiem też, że mogę unikać korzystania z produktów, które są źródłem tych szkodliwych związków. Czyli po prostu podejmować świadome decyzje, tak jak w przypadku żywienia.
Więcej niż żywienie
Skoro przekazuję na co dzień wiedzę żywieniową, dzielę się informacjami co jeść, a czego nie, żeby było zdrowo, to pomyślałam: czemu nie pokazać tej szerszej perspektywy, czyli przekazać też wiedzę o związkach, które wpływają na nasz organizm, a które również mogą znajdować się w jedzeniu, w żywności.
Tak naprawdę jako pierwsza na pomysł napisania książki wpadła współautorka mojej książki… naszej książki, dr. n. med. Aleksandra Rutkowska. Przeczytałam teraz z okładki, jakbym nie wiedziała kto to jest 🙂 Ola była moim promotorem na magisterce, a obecnie się przyjaźnimy i wspólnie napisałyśmy książkę „Żyj bez toksyn”.
Różne związki krążą w naszych organizmach
Na początku sprawdziłyśmy na sobie, że można mieć mniej szkodliwych związków organizmie. Jak to się stało? Składałyśmy patent na test do wykrywania związków w moczu, związków endokrynnie czynnych, które mają negatywny wpływ na nasze zdrowie. No i potrzebowałyśmy próbek, więc najłatwiej było nam wziąć próbki nasze i naszych bliskich.
I tu zonk, zaskoczenie, bo okazało się, że mamy całkiem sporo tych związków w organizmie. Nie powiem, że za dużo, bo nie ma norm, ale te związki były, a spodziewałyśmy się, że no jak, przecież my wiemy, że te związki są… A okazało się, że w naszych organizmach one również były. Nie tak to sobie wyobrażałam, przyznam szczerze. Pomyślałyśmy wtedy z Olą Rutkowską, że coś trzeba zmienić.
Jak zaczęłam zmniejszać swoje narażenie
Mi osobiście najłatwiej było zacząć od kuchni. Po pierwsze, przestałam odgrzewać jedzenie w plastiku, bo niestety robiłam to wcześniej. Po drugie, przestałam pić z plastikowych butelek, a zwłaszcza używać plastikowych butelek wielokrotnie. Być może jako dzieci również dostawaliście kompot albo herbatę w plastikowej butelce. I taka gorąca herbata nalana do plastikowej butelki robiła takie „siup” i zasysała ją do środka… to nie, to tak nie róbcie proszę, bo wtedy serwujemy sobie kompot ze szkodliwych związków.
Jeśli już używamy butelek PET, to jednokrotnie, a potem oddajemy do recyklingu. To była druga rzecz, picie z plastikowych butelek, z czego zrezygnowałam.
I po trzecie, starałam się unikać plastiku tak ogólnie i unikać niepotrzebnych chemikaliów. Tu mam dla Was małą wskazówkę – używajcie wszystkich chemikaliów, kosmetyków, tak jakbyście dopiero co kupili ten produkt. Czyli w niewielkiej ilości. Bo tak na początku się jeszcze te produkty szanuje. A potem to już się leje jak leci ten szampon. Korzystajmy i wykorzystujmy tylko tyle, ile potrzebujemy.
I o zmianach opowiedziałam nieco więcej w 13. odcinku podcastu o tym jak ograniczać plastik i nie zwariować, a tytuł tego odcinka: „Życie z plastikiem – jak go mądrze ograniczać”.
Wracając do naszych testów – badań moczu, zrobiłyśmy to badanie jeszcze raz po sześciu miesiącach, kiedy już wprowadziłyśmy te zmiany w naszym codziennym życiu, takie niewielkie, ale zawsze. No i okazało się, że udało się – poziom tych związków się zdecydowanie zmniejszył.
Zakonserwowana wiedza vs wiedza dostępna dla każdego
Na uczelni badałyśmy wpływ różnych związków na organizm, pisałyśmy publikacje naukowe, ale to była cały czas taka zakonserwowana wiedza, wiedza, która nie jest dostępna dla każdego. Też wiedza, która nie dla każdego może być zrozumiała, bo nie każdy na co dzień czyta publikacje naukowe i to w dodatku w obcym języku.
Wtedy właśnie z Olą Rutkowską zdecydowałyśmy się założyć stronę na Facebooku, która obecnie nosi nazwę „Bądź Detoxed, bądź zdrowy” i szukałyśmy rozwiązań, co zrobić, żeby nie otaczać się szkodliwymi związkami. Postanowiłyśmy też dzielić się takimi prostymi i skutecznymi wskazówkami i rzeczami, które każdy z nas może zrobić.
Jeśli macie ochotę podpatrzeć, to zapraszam na Facebook “Bądź Detoxed, bądź zdrowy”. Tam jest taki Detoxed Lifestyle Challenge, w którym opisałyśmy ponad 50 wskazówek, takich pojedynczych haseł, co możemy zrobić, żeby ograniczyć nasze narażenie na szkodliwe związki.
Bądź jak amisz? Bądź jak Robinson!
Ja w ogóle zawsze lubiłam takie kreatywne rozwiązania. W podstawówce mieliśmy projekt „Wyspa Robinsona Crusoe” i musieliśmy wymyślić jak przeżyć. I to było super zadanie dla dzieciaków, bo to była szósta klasa. Co wymyśliliśmy? Na przykład kamień w skarpecie jako ogłuszacz. Albo garnek z łupiny kokosa, taka eko wersja.
Wymyśliliśmy też żarna z kamieni i zacytuję Wikipedię, bo przyznam się, że to był pierwszy raz, kiedy dowiedziałam się, co to żarna: „urządzenie do ręcznego mielenia zboża, złożone z dwóch kamieni, jednego nad drugim, z których górny jest ruchomy względem dolnego”. No i te żarna do robienia mąki, chyba kokosowej, też sobie przygotowaliśmy w naszym projekcie. Obecnie mamy łatwiej niż Robinson, natomiast nie zmieniło się to, że proste rozwiązania często są po prostu najzdrowsze.
No więc, żeby nie powiedzieć od małego, to od małej, szukałam kreatywnych rozwiązań na zauważone problemy. To też bardzo przydało mi się w pisaniu książki.
Co ważnego jest w książce dla Was, odbiorców książki
Po pierwsze wiedza. Tutaj zacytuję Piotra Buckiego, który swego czasu w Gdańsku bardzo pomógł nam na takich warsztatach w promowaniu marki. Cytat brzmi: „Hell is real„, czyli „piekło istnieje”, „piekło jest prawdziwe”. Jest to problem, problem, który dotyczy nas wszystkich.
Problem z tym, że mamy tych szkodliwych związków dookoła siebie całkiem sporo. Te związki nas otaczają, te związki mogą prowadzić do różnych chorób. Zupełnie niepotrzebnych, bo moglibyśmy zmniejszyć nasze narażenie i zmniejszyć ryzyko różnych chorób.
Ty też jesteś kowalem swojego losu
Być może również zauważyliście, że jest coraz więcej chorób cywilizacyjnych, takich związanych ze stylem życia. Ja zdecydowanie bardziej wolę angielską nazwę „lifestyle diseases”, gdzie się bardzo kładzie nacisk, że to tak naprawdę my sami mamy duży wpływ na to, czy jakaś choroba się u nas rozwinie, czy nie. Kiedy się też rozwinie, bo czasami jest wiele czynników i mimo wszystko niestety choroba się rozwinie, ale czasami możemy ją spowolnić lub całkowicie uniknąć.
A nasz lifestyle to to, w jaki sposób jemy, ile śpimy i w jakich warunkach, czy prowadzimy aktywność fizyczną czy nie. Czy spożywamy jakieś używki, jakim powietrzem oddychamy i inne czynniki, które wpływają na nasz organizm, w tym także związki endokrynnie czynne, czyli to, co ja w swojej pracy naukowej również badam.
Kiedy zauważysz różnice?
Co ważne, nie zaobserwujemy efektów odstawiennych, brzydko to zabrzmiało, ale jeśli zrezygnujemy ze związków endokrynnie czynnych, albo będziemy się starali ich unikać, to niestety nie zaobserwujemy tych efektów tak szybko jak np. przy zrezygnowaniu z mleka przy nietolerancji laktozy. Wiemy, że nie tolerujemy laktozy, rezygnujemy z produktów, które zawierają ten dwucukier, i bardzo szybko odczuwamy poprawę.
To tak niestety nie będzie w przypadku związków endokrynnie czynnych. To raczej jak z opalaniem. Czyli wiemy, że ryzyko raka skóry po wielu latach zwiększa się i chronimy się już dziś. Chronimy się już teraz, bo nie chcemy zachorować, nie chcemy w przyszłości rozwinąć raka skóry.
Powiedziałam właśnie „hell is real”, że problem jest, że jesteśmy tymi związkami, te związki mogą prowadzić do różnych chorób, no i zrobiło się nieco mrocznie… Ale! Jest tutaj światełko i to nie na końcu tunelu, tylko takie słoneczko wychodzące zza chmur. Bo wielu związków można unikać.
Jeśli będziemy wiedzieć gdzie one się znajdują, to łatwiej będzie nam siłą rzeczy tych związków unikać. Niektórych nie można, nie można rezygnować z niektórych produktów lub nie powinno się, np. jeśli chodzi o naszą ochronę, bezpieczeństwo czy higienę. Wtedy tym bardziej warto zadbać o podstawy, o to w jaki sposób się żywimy i co nas otacza w naszym własnym domu.
Rozwiązania na codzienne zmagania
Dlatego też w książce zaproponowałyśmy rozwiązania na codzienne zmagania, np. chcemy sprzątać bez użycia intensywnej chemii. No i super, jeśli przeszło Wam to przez myśl – rewelacja, genialny pomysł, idziemy w to! W książce znajdziecie i propozycję produktów, i przepisy DIY, czyli co możemy sami zrobić w domu.
Tu mogę Wam podpowiedzieć, że jeśli idziecie do sklepu, to szukajcie produktów oznaczonych certyfikatem Ecolabel EU albo Ecocert, albo innym certyfikatem ekologicznym, natomiast ja bym się najbardziej skłaniała ku Ecolabel EU. W domu warto stosować sodę, ocet, kwasek cytrynowy, płatki mydlane. I to jest bardzo proste i tanie.
Ja np. czyszczę umywalki sodą i po prostu wsypuję nieco sody, potem szoruję szczotką. Szoruję, to za grubo powiedziane, bo tak naprawdę przejeżdżam tylko szczotką, dosłownie 30 sekund, potem przelewam wszystko wrzątkiem i mam superposprzątane, jak dawniej mleczkiem do sprzątania, a teraz po prostu zwykłą sodą. Pięć złotych za kilogram, także można. I warto!
Co jeszcze w książce?
Oprócz sprzątania dodałyśmy też proste wskazówki, np. jak pić filtrowaną wodę, by było jeszcze zdrowiej, jak w ogóle pozbyć się szkodliwych związków z kuchni albo z sypialni, bo to też bardzo ważne i akurat dość łatwe. Zaproponowałyśmy też zdrowsze zamienniki produktów, które są źródłem szkodliwych substancji. A jeśli nie ma wyboru, bo może się tak zdarzyć, to podpowiadamy jak używać najzdrowiej np. plastikowych pudełek
Książka, pomimo że ma taką formę poradnika, to mam nadzieję, że będzie stanowiła inspirację do zmian. Które każdy może wprowadzać w swoim tempie. I warto, żeby to był bardziej taki maraton niż sprint. A nawet nie maraton, tylko po prostu taki długi spacer, w którym wychodzimy do lasu i bierzemy coraz to głębsze wdechy powietrza, pozbywając się szkodliwych związków ze swojego otoczenia.
Jak pisało mi się tę książkę?
A propos tempa… muszę Wam się przyznać, że pisanie książki jest o wiele trudniejsze niż myślałam. Nie powiem, żeby pisanie publikacji było łatwe, natomiast jak już się troszkę wejdzie w ten rytm to publikacje to są takie raporty – mamy pewne luki, trzeba te luki uzupełnić i idzie to dosyć sprawnie.
Natomiast kiedy miesza się wiedzę naukową z wiedzą lajfstalową… to trochę tak jak jazda nowym samochodem. I to w dodatku po nowej drodze. I niby wszystko jest znane, ale jednak jest to coś zupełnie nowego i trzeba się oswoić, wejść w ten rytm. Wtedy już pójdzie nieco sprawniej, ale początki były naprawdę trudne.
Wydaje mi się, że najtrudniejsze to było porzucić taki naukowy żargon, żeby nie powiedzieć: bełkot. A dla mnie też trudne było pisanie po polsku. I już nazwisko Olsson, i już, że trudno po polsku pisać 🙂 No, trochę tak wyszło, ponieważ publikacje pisze się przede wszystkim po angielsku – czytamy po angielsku, piszemy po angielsku…
I pomimo tego, że książka bazuje na publikacjach, na doniesieniach naukowych, to postarałaśmy się wyjść z tych naukowych spodni uprasowanych na kant i wskoczyć w wygodne dresy, po to żeby każdy poczuł się komfortowo, czytając tę książkę. Więc nie znajdziecie tam jakiegoś strasznego żargonu-bełkotu naukowego, a raczej – wydaje mi się i mam nadzieję – książka jest napisana dosyć przystępnym językiem.
Co składa się na książkę?
Myślę, że pora, żebym powiedziała jak właściwie zbudowana jest książka, bo już zdradziłam co nieco, że jest to forma poradnika. Poradnika zbudowanego z 7 rozdziałów, który jest podzielony na podrozdziały. No i teraz mam przy sobie książkę i sprawdzę po kolei tytuły rozdziałów. Rozdział pierwszy: Dom, a później: Kuchnia, żywienie; Kosmetyki, pranie i sprzątanie; Dzieci; Praca; Zakupy; Wielkie i małe okazje.
Po rozdziałach możemy się tak przechadzać, jak po domu. Możemy zajrzeć do działu Kuchnia, potem możemy wejść do łazienki, tam możemy posprzątać albo możemy tylko zrobić pranie. A potem możemy pójść do pracy. No i to nie tak jak w życiu, to bardziej jak w Simsach – nie trzeba iść po kolei, można wejść gdzie się chce. Można czytać rozdział po rozdziale, a można fragmentami. Co jest bliższe naszemu sercu, co nas bardziej interesuje.
I nawet z rozdziałów, które na pierwszy rzut oka nas mogą mniej dotyczyć, np. z rozdziału Dzieci, również osoby bez dzieci albo już z dorosłymi dziećmi, mogą nadal wyciągnąć informacje dla siebie. Na przykład: w co pakować drugie śniadanie, bo drugie śniadanie może zabrać ze sobą każdy, nie tylko dziecko do szkoły.
Moje ulubione rozdziały
W ogóle Dzieci to był mój ulubiony rozdział, który napisałam w całości. A ulubiony, bo byłam w ciąży, potem już miałam mojego synka i czułam, że robię coś ważnego. Bo dzieci są szczególnie narażone na działanie szkodliwych związków. Nie bez powodu dzieciom nie podaje się soli i cukru, a przynajmniej stara się jak najpóźniej te dodatki włączać do diety.
No i tak samo jest z różnymi związkami, które mogą wpływać na organizm, bo to są malutkie organizmy, które są szczególnie wrażliwe. I w dodatku wiele związków kumuluje się w organizmie, kumuluje się w naszej tkance tłuszczowej. To oznacza, że im szybciej jesteśmy na coś narażeni, tym więcej tego skumulujemy podczas naszego życia. Dlatego tak ważne jest, żeby zacząć je ograniczać jak najwcześniej.
Jak każdego rodzica, mnie również interesuje bezpieczeństwo dzieci, więc szukałam jak najwięcej przydatnych wskazówek. Takich praktycznych rozwiązań, czyli np. jak wybrać dobry smoczek (i kiedy w ogóle używać smoczka), na co zwrócić uwagę kupując zabawki czy kosmetyki dla dzieci i jakie butelki kupić do szkoły.
Pozostając przy napojach – kawa. Rozdział o kawie, to mój drugi ulubiony, w tym wypadku podrozdział, bo to była pierwsza część, którą napisałam. I pytałam moich znajomych i rodzinę, jak oni piją kawę, co by chcieli wiedzieć, co by było ważne. No i tu Wam zdradzę, że im prościej, tym lepiej. I jeśli na przykład lubicie kawę z kapsułek, która niestety nie jest super ani dla zdrowia, ani dla środowiska, to podpowiem Wam, że jest zdrowsza alternatywa dla jednorazowych kapsułek. I można nadal cieszyć się smakiem, jeśli taką kawę lubicie, rzecz jasna.
Na czym mi zależało?
Tak więc konsultowałam się z osobami, dla których też jest ta książka. Bo zależało mi na tym, żeby było prosto, zrozumiale, a jednocześnie kompleksowo. Żeby ugryźć temat z wielu stron. Ale też, żeby w każdym rozdziale była jakaś wskazówka, której wprowadzenie nic nie kosztuje lub kosztuje naprawdę niewiele.
I zastanawiałam się, dla kogo właściwie piszę. Było mi łatwiej, przyznam szczerze, z jednym patentem mojego brata Kuby, który wspólnie ze mną tworzy podcast Mówię jak zdrowo. Gdy nagrywałam pierwszy odcinek „Za jakie nawyki żywieniowe podziękują nam dzieci, gdy dorosną”, to Kuba podpowiedział mi, żebym wydrukowała sobie zdjęcie naszych siostrzenic i mówiła do nich. Nawet nie wyobrażała sobie, że do nich mówię, tylko po prostu mówiła do nich, kiedy nagrywam.
I to bardzo mi ułatwiło, i… jeśli nie słuchaliście, to bardzo polecam, bo to jest odcinek, w który włożyliśmy mnóstwo serca i, kurczę, patrzyłam na te moja siostrzenice i… słuchały potem tego podcastu i były zadowolone, także bardzo polecamy!
Natomiast pisząc książkę, już nie drukowałam sobie zdjęć, bo to jednak dużo więcej pracy, dużo więcej godzin spędzonych na pisaniu książki.
Kto mnie inspirował?
Myślałam natomiast o mojej starszej siostrze – mamie tych dwóch łobuziaków, dwóch moich siostrzenic, która ma mało czasu, a chce żyć zdrowiej, chce dbać o dom, chce dbać o dom swoich dzieci. Myślałam również o mojej mamie, która dużo rzeczy słyszała, interesuje się nowinkami i chętnie wprowadza małe zmiany.
No i chciałam pokazać, że trzeba, że warto, dla zdrowia. Ale też, że można. I niezależnie od tego, ile mamy pieniędzy, ile mamy czasu, ile mamy wiedzy. No bo ta wiedza przychodzi z czytaniem książki.
Książkowe zaskoczenia
Niektóre rady są proste, ale ważne, choć mogą Was czasami zaskoczyć. Mnie natomiast podczas pisania książki też coś zaskoczyło: Zaskoczyło mnie, że łatwiej jest mówić niż pisać… Choć z podcastem to jest akurat inaczej, bo można wrócić, cofnąć, przyciąć. A w przypadku pisania książki to trochę tak: napisane i zamknięte. Jak wyryte na kamieniu po prostu. Stwierdziłam też, że gdy się pisze, to bierze się większą odpowiedzialność za swoje słowa.
Natomiast drugą rzeczą, która mnie zaskoczyła, i to naprawdę pozytywnie, jest to, że jest coraz większa świadomość konsumentów dotycząca jakości produktów. Widziałam to, czytając różne komentarze pod wpisami różnych twórców. Widziałam, że jest dosyć duże zainteresowanie tym, jak żyć zdrowiej. Niekoniecznie w temacie związków endokrynnie czynnych, ale np. ekologii. No i też coraz więcej jest produktów o czystym jak okna przed Bożym Narodzeniem składzie.
No ale niestety jest też greenwashing. I tutaj znowu zacytuję Wikipedię: „W wolnym tłumaczeniu <<ekościema>>, <<zielone mydlenie oczu>> czy <<zielone kłamstwo>>”. Czyli wszystko wygląda pięknie, jest ekologicznie, jest zielone opakowanie, listek, eko, eko, eko… a tu się okazuje, że to jest po prostu tylko jakiś kolejny produkt, który sprzyja generowaniu śmieci i niekoniecznie jeszcze jest dla nas dobry, czy dla środowiska.
Wybór okładki
Pozostając przy kolorze zielonym, no to muszę wspomnieć też o wyborze okładki. Bo okładka – jeśli widzieliście książkę – ma kolor zielony właśnie. Ja ten kolor nazwałam limonkowym, ponieważ miałyśmy do wyboru dwie okładki: jedną taką bardziej morską, stonowaną, i tę drugą, która w ostateczności została wybrana.
W wyborze okładki pomogło nam wiele osób. Ja akurat miałam naradę z moją rodziną i było głosowanie. I w ostateczności pomogli mi wybrać właśnie tę limonkową. Okazało się, że Ola, druga współautorka, również wybrała wersję limonkową, czyli tę, którą teraz możecie dostać w księgarni.
Myślałyśmy wtedy też o odbiorcach, czyli o osobach, które sięgną po naszą książkę. Chciałyśmy przekazać taką energię, pozytywne wibracje i… i takie ciepło bijące od tej książki. Wydaje mi się, że się udało.
„Twój Styl”, Dzień Dobry TVN, dedykacje
Nie miałam okazji mieć spotkania autorskiego, żeby spotkać się z naszymi odbiorcami, natomiast udzieliłam wywiadu dla „Twojego Stylu”, dostałam również zaproszenie do Dzień Dobry TVN, gdzie wspólnie z Olą opowiadałyśmy co nieco o książce i o tym, w jaki sposób wprowadzać jak najprostsze zmiany, żeby ograniczyć nasze narażenie na szkodliwe związki. I muszę Wam się przyznać, że, cytując piosenkę „Początek” z Męskiego Grania, „takie to miłe”.
Bardzo to jest miłe i bardzo miłe jest też to, że wiele osób prosiło mnie o wpis. I tutaj taka anegdotka: znajomi mojej siostry poprosili mnie również o wpis do książki. I humorystycznie wpisałam im sucharowo „teraz już jej nie sprzedacie”. No i zapomniałam się podpisać. I potem moja siostra zawiozła tę książkę do swoich znajomych i oni się pytają „Gdzie jest autograf?”. Mieli taką zgadywostkę, czy może to jest jakaś taka forma podpisu, że ja się nie podpisuję, tylko piszę jakieś suchary do środka. Także, możliwość wpisywania personalnej dedykacji to naprawdę fajna rzecz, jeśli się pamięta, by się podpisać 🙂
Natomiast nadal nie wierzę, że jest to moja książka. Kiedy widzę swoje nazwisko, to tak jest mi nieswojo… Jest tam też moje zdjęcie, także… no jestem w tej ksiązce, tak. Pisałam ją w Wordzie, a tu takie cudo wyszło. Ja sama nie byłam w Empiku, nie byłam w żadnej innej księgarni, raczej znajomi wysyłają mi zdjęcia jak otwierają kartony albo robią zakupy. I to takie pokrzepiające, że to o czym mówię, co sama robię, poszło w świat. I jeśli ja wprowadziłam zmiany i wyszły mi one na zdrowie, no to super, że i Ty możesz to zrobić, droga Słuchaczko, i Ty, drogi Słuchaczu.
Pozytywne recenzje
Na koniec jeszcze muszę Wam powiedzieć, że bardzo cieszą mnie pozytywne recenzje. To takie uczucie jak ciepłe skarpetki zdjęte prosto z grzejnika, ubrane na zimne stopy. A ja akurat kocham ciepło w stopy. Albo… to tak jakby dać komuś prezent, przygotowywać ten prezent, wybierać, zastanawiać się, czy za drogi, czy za tani… w ogóle myśleć o tym, co ta osoba by chciała dostać. No i potem skompletować ten prezent, zapakować, i potem usłyszeć, że się komuś taki prezent podoba. Naprawdę super, super uczucie!
Nie planuję na razie pisania kolejne książki, a póki co szykujemy z Kubą dla Was krótsze formy: wpisy na blogu i – na ile potomek pozwoli – odcinki podcastu. Niezmiennie natomiast myślę, że warto mówić, warto przekazywać wiedzę. A jednocześnie pisać o czymś, co jest nam bliskie.
Mi temat związków endokrynnie czynnych jest bardzo bliski, bo pracuję nad tym od 2013 roku. I bardzo się cieszę, że dostałyśmy tę możliwość, ja i Ola Rutkowska, żeby wspólnie napisać książkę. I jestem naprawdę zadowolona i usatysfakcjonowana, bo wiem, że jest tam wiele przydatnych wskazówek dla osób, które tak jak ja, i tak jak Wy, drogie Słuchaczki i Słuchacze, chcą dbać o zdrowie, chcą dbać o przyrodę, o środowisko. Bo ten aspekt również w książce się pojawia.
Więcej o tym, jak mądrze ograniczać plastik, opowiadam we wspomnianym wcześniej odcinku 13. Bardzo polecam, jeśli go wcześniej nie słyszeliście.
A już na sam koniec…
...mam do Was malutką prośbę: Jeśli macie książkę „Żyj bez toksyn”, to zachęcam Was, żebyście zrobili zdjęcie na swoim Instagramie i oznaczyli je hashtagiem #wiemjakzdrowo – jak tytuł naszego bloga. I z chęcią udostępnię takie zdjęcie, i będzie mi przeogromnie miło.
Jeśli macie jakieś pytania, chcecie się dowiedzieć więcej, to też zachęcamy do kontaktu poprzez Instagram, Messenger na Facebooku Wiem jak Zdrowo, bądź przez naszego bloga wiemjakzdrowo.pl
To był piętnasty odcinek podcastu „Mówię jak zdrowo”. Bardzo Wam dziękuję za wysłuchanie do tego momentu, i do usłyszenia w kolejnym odcinku. Hej då